Tongariro

Zatrzymujemy się na nocleg w pięknych okolicznościach przyrody. Dizajnerski budynek zgrabnie wkomponował się w tło wielkiej góry.

Horopito.

Witają nas przemili hobbici Julee i Wayne. Małżeństwo niewysokich, uśmiechniętych ludzi żwawo krząta się w kuchni. Rankiem czeka na nas pyszne śniadanie. Sałatka owocowa z soczystym żótym kiwi, wszelakiej maści ziarna, jogurty. Smakowita grzanka z szynką i jajeczkiem miło rozpływa się na podniebieniu. Treściwe śniadanie i cudowny, poranny widok góry. Dzień rozpoczyna się obiecująco.

Przygotowani ruszamy na miejsce spotkania. Zapomniałam nowiutkiego prezentu od Marcinka. Niebieskich rękawiczek z merynosa i futra oposa. Pędzę co sił. Julee już na mnie czeka przed wejściem do domu. Skąd wiedziała? Schemat zapominania rzeczy widocznie powtórzył się nie raz. Szybko wskakujemy do samochodu i z piskiem opon wracamy na przystanek. Jest, zdążyliśmy, mąż nie będzie marudził. Podjeżdża niewielki bus. Jesteśmy ostatnimi, którzy wsiadają. Otrzymujemy mapę ze wskazaniem drogi, ale perfekcyjna Aga Loska Pani już ją posiada. To jest przygotowanie do wyjazdu! Docieramy na miejsce.

Horopito - loskaPark Narodowy Tongariro. Ogromne przestrzenie rozpościerają się magmą pozostałą po ostatnim wybuchu wulkanu w 1975 roku.

 

 

 

Nie czuję się dobrze. W moim młodym ciele psują się niektóre z części, zawiasy bioder nie domagają. Przed nami siedem godzin marszu, dziewiętnaście i pół kilometra, tysiąc metrów przewyższenia. Zbieram rozmazane myśli i z impetem prę do przodu. Wodospad Sodowy, łyk kawy Antosia dobrze czyni. Nabieram energii. Ruszam urzeczona i nie myślę już o ciele, karmię duszę, łapię chwilę, rejestruję kadry wspomnień.

Docieramy na szczyt, krzyczymy z zachwytu! Rdzawo ruda otchłań przykuwa wzrok na długo. Tak, Tongariro jest kobietą. Widzimy kipiące energią wrota waginy. Moc kobiecej eksplozji.

 

Wieje przenikliwy wiatr i słońce pali niemiłosiernie! Szczytujemy na szczycie. Za moment następne widowisko. Szmaragdowe klejnoty jezior zdobią ramiona wielkiej góry w seledyny. Trzy piękne kratery wulkaniczne, każdy w innym odcieniu zieleni.

Przystajemy, nie mogąc złapać tchu. Przyroda raczy nas przepychem. Schodząc osuwamy się po pyle magmy, czujemy ciepło ziemi. Pod skorupą tętni życie. Drobne dymy wydobywają się z otworów.

Powoli w dół, gęsiego, równym miarowym krokiem. Zmęczeni docieramy na miejsce spotkania. Uprzejmy kierowca zabiera wcześniej przydzielone pomarańczowe opaski informacyjne. Opadamy na siedzenia autobusu szczęśliwie zmęczeni.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Koszyk
Scroll to Top